Z Siem Reap docieramy do Poipet na granice Kambodzy z Tajlandia. Jestesmy pod wrazeniem kambodzanskiej drogi prowadzacej do granicy, ktora jest niczym innym jak rozjezdzonym przez autobusy czerwonym pylem. Zapomnij o asfalcie! Dobrze, ze prawie nic tedy nie jezdzi, bo gdy nas mija jakis pojazd, to przez jakis czas jestesmy spowici w chmure czerwonego pylu i nie widac kompletnie nic. No trzeba przyznac, ze teraz czujemy sie jak w "dzikiej Azji" ;)
Niestety do odprawy paszportowej musielismy czekac prawie 2h, poniewaz byla ogromna kolejka. W tym czasie plataly sie miedzy nami zebrajace dzieci.
Juz po stronie Tajlandzkiej przesiadamy sie do komfortowego busika i jazda - na Bankok! Bilet na cala trase kupilismy za 12$ od os. w Siem Reap w kompanii "Capitol". Po drodze zatrzymujemy sie na mala przerwe na jednej ze stacji benzynowych. Tak sie sklada, ze sprzedaja tu smazone robaki: karaluchy, larwy i pasikoniki. Grzes oczywiscie musi wszystkiego sprobowac, wiec kupuje woreczek z mieszanka tych tajskich przysmakow. Patrzymy z obrzydzeniem jak ich probuje, ale on stwierdza, ze nie sa takie zle. Sa bardzo chrupiace i tluste - wlasciwie jedyny smak jaki czuje, to smak oleju. Zjada je wszystkie z bohaterska mina - ale na koniec przegryza jablkiem...