Lot minął nawet szybko i przyjemnie. Trzeba przyznać ze British Airways to nie Ryanair...
Singapur przywitał nas niesamowitym smogiem. Z powodu wypalania ogromnych połaci lasów w Indonezji i powstałego dymu, który przez wiatr został przyniesione nad Singapur, już od 3 tygodni zanieczyszczenie powietrza jest tak duże, że niewiele widać, ludzie nie wychodzą z domów, a w niektóre dni nawet szkoły są zamknięte. W powietrzu czuć dym. Ale da się oddychać, więc gdy znajoma odbiera nas z lotniska i zawozi do domu, bierzemy szybki prysznic i -jako że już jest wieczór, postanawiamy iść do Gardens by the Bay.
Miejsce jest fantastyczne- ogromny park, z wieloma atrakcjami oraz najsłynniejszymi drzewami, których metalowa konstrukcja jest porośnięta egzotycznymi roślinami, robią wrażenie. Podobnie jak spektakl światło dźwięk, ktory odbywa się 3 razy każdego wieczoru i trwa około 15 minut. Kładziemy się na plecach i po prostu oglądamy to co się dzieje nad naszymi głowami. Potem zaczyna się bieganina po ogrodach - bo Lila jest wszędzie, a z powodu tłumów i ciemności potrafi w 2 sekundy zniknąć nam z oczu... Dodatkową atrakcją dla niej są zrobione z materiału konstrukcje przedstwiające zwierzęta czy postacie baśniowe, ktore stworzono z okazji zbliżającego się Moon Cake Festival. Szczególnie warczące dinozaury :)
Wieczór kończymy kolacją w sporej grupie znajomych. Ale o tym kiedy indziej...