Dziesiejszy dzień zaczynamy od Gardens by the Bay by day. Z powodu dymu lepiej unikać spacerów na zewnątrz, więc idziemy do Cloud Forest i Flower Dome - dwóch ogromnych, zamkniętych kopuł. W pierwszej z nich można wyjechać na wysokość 6 piętra, a potem przespacerować się wśrod egzotycznych roślin porastających gigantyczną konstrukcję, wokół sztucznie utworzonego wodospadu. Jest chłodno, bo około 20 stopni, podczas gdy na zewnątrz trzydzieści kilka. We Flower Dome można obejrzeć kwiaty, wśród których akurat teraz dominują chryzantemy, które chińczycy dają w prezencie na Dzień Matki. Pomimo, że niczego nie wolno stąd wynosić, Lili się to udaje - postanawia powąchać większość kwiatów na swojej drodze i wychodzi z nosem całym umorusanym w pyłku kwiatowym. Mogłaby tym sporą łakę zapylić :)
Potem zostajemy zaproszeni przez pewnegi biznesmena do prywatnego kluby na obiad. Poza ogromną ilością przepysznych potraw jemy też moon cake - księżycowe ciasteczka, które robi się albo z dużej ilości bakalii, albo z dżemu robionego z liści jakiejś rośliny w którym jest gotowane na twardo kacze jajko. Oczywiście próbujemy obydwu wersji :) Dziś idziemy jeszcze do Muzeum Cywilizacji Azjatyckiej. Ale szczerze mówiąc nie jest takie duże jak się spodziewaliśmy, i jeśli ktoś już był w Pergamon Museum w Berlinie lub British Museum w Londynie, to to można sobie śmiało odpuścić. Zresztą Grzesiek wdał się w taką dyskusję z chłopakiem, który był z nami, że nawet nie zauważyli kiedy przeszliśmy całe muzeum.
No i jeszcze spacerek po nadbrzeżu, koło parlamentu i hali koncertowej. Robi się przyjennie, słońce wychodzi zza chmur, pomimo że prognozy smogu na dziś były tak kiepskie, że zamknięto szkoły. Wszędzie są roboty drogowe, bo niedawno skończyła się tu Formuła 1 i trzeba ulice przywrócić do normalnego stanu. Więc krążymy i krążymy, aż z powodu gorąca i dystansu mamy dość. Idziemy więc do centrum handlowego na lokalną herbatkę i omlety, coś w rodzaju ciastek oraz coś jeszcze niezdentyfikowanego, ze wspomnianym już dżemem z jakiś liści. O jedzeniu będzie pojutrze, bo temu tematowi należy w Singapurze poświęcić osobny rozdział.
Spać chodzimy późno, po północy, za to odsypiamy rano, zwłaszcza Lila.
Lilianka już pierwszego dnia stwierdziła, że nie ma zamiaru wracać do Polski :)