Nad rzeką stoi pan z białym, przewoźnym wózkiem na kółkach. Sprzedaje lody. Kupuje więc i zjadam te najbardziej egzotyczne - o smaku duriana, na dodatek zawinięte w kromkę kolorowego, jak tęcza chleba. No cóż... do północy w ustach mam specyficzny smak cebuli i poratować niczym się nie mogę a gumy do żucia w tym kraju są zabronione. :)
W Singapurze nasze kubki smakowe szaleją. Znajomi codziennie zabierają nas na lunch oraz kolację do innej restauracji, a je się tu w sposób azjatycki - czyli zamawia kilkanaście różnych potraw podanych na dużych półmiskach, i z każdego z nich je się po trochu. Jedzenie jest przepyszne: przeróżne warzywa, mięsa, ryże, sosy, tofu, noodle i owoce morza, przyrządzane na dziesiątki różnych sposobów. W wielu przypadkach nawet nie wiemy co jemy, ale i tak nam smakuje! Do takich bardziej egzotycznych należą lody o smaku wasabi czy pasty sezamowej, zupa z gruszki, czarny kurczak, dżem robiony z liści jakiejś rośliny i wszelkiego rodzaju wypieki, ktore mają w środku np kacze jajko na twardo. Mimo, że wszystko ze sobą mieszamy, nasze żołądki świetnie to znoszą. Lila zjada za to ogromne ilości lodów. Nie da się niestety opisać naszych doświadczeń kulinarnych wystarczająco dobrze, gdyż język polski ma zbyt ubogie słownictwo w tym zakresie.
Wystarczyć musi Wam stwierdzenie popularne wśród Singapurczyków: że tutaj można robić dwie rzeczy: zakupy albo jeść. Nas zakupy nie interesują, więc na wstępie usłyszeliśmy: "Wy tylko cieszcie się posiłkami, my zajmiemy się resztą!" I w skrócie nasz pobyt w Singapurze do tego właśnie się sprowadza :)