Dziś zwiedzamy miasto. Żeby nie męczyć Lili bierzemy becak (coś w rodzaju miejscowej rikszy) i jedziemy do Pałacu Sułtana. Spędzamy tam ok 2 godziny, na koniec wysłuchując jeszcze koncertu gamelan. Przeważnie tą muzykę gra się na 2-3 instrumentach i brzmi jak miauczenie torturowanych kotów, ale tu w pałacu jest cały zespół, ponad 20 osób, i utwory jakie grają są bardzo melodyczne - podoba nam się :)
Potem spacerujemy koło ptsiego targu (masę krzyczących ptaków poupychanych w klatkach - kto się tam wybiera może sobie śmiało odpuścić. My tam trafiliśmy tylko przez przypadek błądząc po uliczkach), wąziutkimi uliczkami starego miasta, aż w końcu docieramy do Wodnego Pałacu. Jest urokliwy, ale zbliża się południe i upał już tak nam daje w kość, że szybko go zwiedzamy i becakiem wracamy do hostelu. Godziny wczesnopopołudniowe da się tu spędzać tylko w klimatyzowanych pomieszczeniach, życie na ulicy zamiera. Więc chwilę odpoczywamy i idziemy do restauracyjki obok na obiad - ryż, noodle, pizzę dla Lili, oraz przepyszne świeżo wyciskane soki z arbuza, ananasa, guawy, papayi czy mango, ktore są tu podstawowym napojem. Wieczór idziemy jeszcze zobaczyć główny targ w mieście, ale sprzedają tu głównie ubrania, więc dość szybko się zmywamy. Droga do hostelu za to trwa wieki, gdyż sprzedawcy po obu stronach ulicy rozłożyli już swe kramy i przejście między nimi wymaga niezłej wprawy i asertywności. Za to kupujemy Lili wachlarz, gdyż spryskiwanie jej co chwilę wodą termalną nie zawsze wystarcza :)