No i tak to się skończyło...
Mieliśmy na Gili wpaść na 2-3 dni, ale tak się tu rozleniwiliśmy, że zostaliśmy tydzień. Calutki tydzień moczenia tyłków w ciepłej, morskiej wodzie, byczenia się na plaży, oglądania zachodów słońca i zajadania naleśników z bananami popijanych sokiem z arbuza. Do tego masa snu (słońce zachodzi o 18:00 i wstaje o 6:00, więc na 12 godzin totalnych ciemności zazwyczaj 10 spędzaliśmy śpiąc...). Co prawda pobliski Lombok nas kusił, ale Lilę ciężko już było namówić na zamianę plażowania na trekking...
Bez dwóch zdań - tu naprawdę odpoczęliśmy :)