Rano razem ze znajomym Singapurczykiem poszliśmy na wspaniałe śniadanie. Mieszkańcy Singapuru uwielbiają jeść, mają bardzo zróżnicowane posiłki i używają składników wysokiej jakości. Nasze śniadanie składało się więc z kilku różnych potraw, od congee (czyt. kondżi) czyli zupy ryżowej, po owoce tropikalne.
Potem dołączyła do nas rodzina znajomego i zabrała na całodniową wycieczkę do chyba największego ZOO na świecie. Ja osobiście za ZOO nie przepadam, ale może dlatego, że Krakowskie ma małe wybiegi dla zwierząt, a wiele z nich jest brudnych i śmierdzi. Natomiast Singapurskie ZOO nas powaliło. Zajmuje ogromny teren, tak duży, że z jednego rejonu do drugiego można się dostać specjalnymi bezpłatnymi pojazdami (coś jakby mini pociąg), które kursują po parku. Wiele zwierząt chodzi tam wolno, jak tropikalne ptaki, inne mają ogromne wybiegi; papugi latają po ' dżungli' którą się zwiedza chodząc po wiszących mostach, można też je karmić. Karmić można również pingwiny i słonie - oczywiście tylko dostępną w ZOO karmą (np słonie owocami, a pingwiny rybami) i zazwyczaj o określonych godzinach. Organizowane są też przedstawienia z wytresowanymi zwierzętami - ptakami czy lwami morskimi. Jest gwarno, melodyjnie, kolorowo i świeżo. To absolutny punkt 'must see' każdego turysty, który przyjeżdża do Singapuru.
Po całym dniu chodzenia po ZOO jesteśmy zmęczeni, a przed nami nocny lot powrotny. Jedziemy więc do znajomej rodziny na szybki prysznic, choć niewiele nam daje, bo gorąc i wilgotność są takie, że w 2 sekundy po wyjściu spod prysznica zalewa nas znowu pot. Ale mamy okazję oglądnąć tradycyjne Singapurskie mieszkanie, pełne antyków, porcelany i inkrustowanych mebli - przepiękne, oraz poznać trochę zwyczaje rodzinne, gdyż mieszkanie zamieszkują 3 pokolenia - jak to zazwyczaj jest w Singapurze.
Pełni wrażeń jedziemy jeszcze na lotnisko - nomen omen najpiękniejsze lotnisko świata, które już kilkakrotnie wygrywało w tym rankingu i uważamy, że jak najbardziej zasłużenie. Szybka kolacja przed odlotem (Grześ je najlepszy stek w swoim życiu) i już siedzimy w samolocie do Londynu.
Tak bardzo nie chce nam się wracać...