Odbieramy bagaże i idziemy do hali przylotów, gdzie powinien na nas czekać kierowca z hotelu. Niestety wśród tłumu oczekujących z kartkami w rękach nie widzimy nikogo ani z nazwą hostelu, ani z imieniem "Zuzanna". Odpuszczamy zakup karty sim na lotnisku z powodu długiej kolejki, za to dogadujemy się z kierowcą taksówki, że nas podrzuci za 25 GEL do hostelu. W międzyczasie szybko wybieramy jakieś lari z bankomatu, bo mamy przy sobie tylko euro i dolary, a z racji kursu i kolejki nie chcemy ich wymieniać na lotnisku.
I już wychodzimy z terminalu, gdy jeszcze kątem oka dostrzegam pana z karteczką z imieniem "Marek". Skojarzyłam, że jeden z pokoi w hostelu zarezerwowałam na siebie, a drugi na tatę, więc podchodzę do kierowcy i okazuje się, że to ten z naszego hostelu. Dziękujemy poznanemu kierowcy i wsiadamy z umówionym kierowcą do samochodu.
Pierwsze zetknięcie z gruzińskim upałem, gruzińską muzyką i gościnnością - jest bardzo pozytywne. Grzesiek próbuje coś się dogadać z kierowcą łamanym rosyjskim, bo łatwiej tu się porozumieć po rosyjsku niż po angielsku. Ja już wiem, że najprościej będzie mi mówić po polsku - coś tam Gruzini zrozumieją, ja coś z rosyjskim skojarzę i się dogadamy.
Pół godzinki drogi i jesteśmy w hostelu. Szybki rozdział pokoi i kładę się z Lilą spać - jest już druga w nocy i jesteśmy solidnie padnięci.