Geoblog.pl    zig    Podróże    Gruzja 2019    Wodospad Shdugra
Zwiń mapę
2019
06
sie

Wodospad Shdugra

 
Gruzja
Gruzja, Mazeri
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2131 km
 
W planach mieliśmy dziś dość krótki trekking do lodowca Chalaati, ale okazało się, że coś się stało na drodze, coś zawaliło i droga jest zamknięta - zarówno dla samochodów jak i dla pieszych. Przy moście stoi policja i nikogo nie puszcza dalej. Zmieniliśmy więc plany na opcję bardziej wymagającą, ale ciekawszą i polecaną przez wszystkich miejscowych.

Jedziemy z wynajętym kierowcą do Mazeri, gdzie rozpoczyna się trasa prowadząca pod najwyższy wodospad Gruzji - Szdugrę (blisko 50m). Można tam dojechać marszrutkami, ale dojeżdżają tylko do miasta, a my chcemy podjechać na początek szlaku. Nie wiemy też, ile z Lilą zajmie nam przejście trasy i czy zdążymy złapać jakiś powrotny bus. Kierowca jest więc bezpieczniejszą opcją. Zawozi nas na miejsce za 150 GEL, zaczeka na nas, a potem odwiezie z powrotem do Mestii. Cena jest standardowa. W jedną stronę kierowcy biorą 90-100 GEL. Trochę dużo, ale przy kilku osobach się to już bardziej sensownie rozkłada.

Szlak do wodospadu ma 9 km i prowadzi dalej do lodowca Uszby (kolejne 3 km). Z powodu Lili nie narzucamy szybkiego tempa, idziemy raczej spacerowo - w końcu mamy piękny dzień, a pogoda jest słoneczna. Zaraz na początku trasy zaczepia nas pan, że wynajmie dla Lili konia za 70 GEL, tylko będę z nią musiała jechać. 4 godziny w jedną stronę na koniu idącym po kamieniach -dziękuję, nie skorzystam - wolę nogi.

Grzesiek się denerwuje, że za wolno, że nigdzie nie dojdziemy, że on chce pod lodowiec. Więc się rozdzielamy - dajemy mu jeden z dwóch telefonów z gruzińską kartą, na wypadek gdybyśmy potrzebowali się skontaktować i umawiamy w razie czego około 18:00 przy busie. Grzesiek pędzi przodem, a ja, tata i Lila spokojnie, ale cały czas idziemy szlakiem. Trasa jest bardzo przyjemna - trochę leśna, trochę kamienista. jest kilka stromszych, ale krótkich podejść, więc trasa nie jest męcząca. Widoki piękne - przed nami cały masyw Uszby, uważanej za najtrudniejszy szczyt Kaukazu. Nie dziwię się - patrząc na nią widać, że ściany są praktycznie pionowe.


Szlak jest dobrze oznakowany jako biało-czerwona trasa, nie ma zresztą gdzie się zgubić. Co chwila jest tylko przecięty rzeczkami lub strumykami, sporo jest też błota, które trzeba obchodzić lub pokonywać skacząc po położonych w poprzek kamieniach i gałęziach. W pewnym momencie przechodząc przez rzekę noga ześlizguje mi się z kamienia i wpadam całą nogą do zimnej wody. Nic nie szkodzi, zaraz wyschnie. Chlupię tylko przez chwilę. Kawałek dalej, Lila próbuje przekroczyć błoto i ześlizguje się z gałęzi, próbując się z niej wybić by skoczyć na stabilny grunt. Całą nogę ma w błocie, nogi w ciapki. Nie bardzo nawet mamy pomysł jak wyczyścić z tego błota szmaciane adidasy, więc po prostu stwierdzamy, że wymyje nogę razem z butem gdzieś po drodze w rzece. Tymczasem błotko powoli zasycha...


W jakiejś 3/4 trasy natykamy się na budkę, gdzie można kupić napoje, usiąść i pobujać się w hamaku, a także pogłaskać plątające się psy. Psów w Gruzji jest dużo i są wszędzie, podobno trzeba uważać bo część ma wściekliznę, aczkolwiek psy, które spotkaliśmy do tej pory były bardzo przyjazne i towarzyskie. Liczyły tylko na głaska lub coś do jedzenia, ale nie były natarczywe. Tu też Lila siada odpocząć i od razu jakieś bure psisko podchodzi do niej i kładzie jej pysk na kolanach.


Krótki postój i idziemy dalej. Przechodzimy przez drewniany most nad bardzo rwącą rzeką (tu lepiej buta nie myć, bo zapewne byśmy go nie odzyskali), zaraz za nim mijamy miejsce zagrodzone bramą zrobioną z gałęzi i siatki, ale uchyloną. Za nią znajduje się punkt kontrolny, na którym podobno Rosjanie sprawdzają dokumenty. Nie wiem po co, ale nikt nas nie zaczepia, więc idziemy dalej.


Z krzaków wybiega Grzesiek, który właśnie do nas wraca. Był już pod wodospadem, a raczej wodospadami, bo są dwa do których można dojść. Próbował też dostać się pod lodowiec, ale sypkie podłoże i luźne głazy mu to umożliwiły. Jest zbyt niebezpiecznie - bez lin i kasku nie da się przejść.

Do wodospadów zostało nam jakieś 15 minut podejścia. Idziemy więc spokojnie wszyscy, mijając tym więcej turystów, im bliżej wodospadów.


Ścieżka dochodzi pod obydwa wodospady, ale jest tu już wietrznie i rozpryskiwane krople wody sprawiają, że stojąc w pobliżu wodospadów jest się całkiem mokrym.
Próbujemy z Lilą znaleźć spokojne miejsce na odpoczynek, ale zaraz podchodzą do nas dwa dziko pasące się konie. Najpierw je ignorujemy, ale potem daję jednemu jabłko. Na to przybiega drugi, bo też chce. Dobrze, że wzięłam dwa. Oddaję, ale już wiem, że musimy zmienić miejscówkę, bo konie już nam nie dają spokoju - liczą na więcej. A ja mam tylko chachapuri ze śniadania i trochę ogórka surowego - jedzenie raczej nie dla koni.
Przenosimy się trochę wyżej i rozkładamy na większym głazie na obiad. Grzesiek z tatą podchodzą jeszcze bliżej wodospadów zrobić kilka zdjęć.


W końcu decydujemy się wracać. Lila jeszcze zanurza nogę z ubłoconym adidasem w rzece, którą przekraczamy, ale niewiele to zmienia w wyglądzie buta. Natomiast świeci słońce, więc but jej szybko wysycha.
Powrót jest przyjemny, słońce już tak mocno nie grzeje i nie męczy. Całą trasę spokojnie można polecić do przejścia z dziećmi, które już trochę chodzą po górach. Zatrzymujemy się jeszcze w budce po drodze na gruzińską oranżadę gruszkową i schodzimy w stronę Mazeti.
W połowie drogi jeszcze rozkładamy się na polance, ja susze do końca buta, Lila też, daję jej czyste skarpetki (na szczęście wzięłam zapasowe). Grzesiek próbuje jeszcze Lilę namówić na moczenie nóg we rwącej rzece, koło której siedzimy, ale woda jest tak lodowata, że się nie da wytrzymać dłużej niż kilka sekund trzymając nogi w wodzie.
Zebraliśmy się,wszystko już szło pięknie i gładko, gdy w pewnym momencie, przekraczając kolejną rzekę, Grzesiek idący za Lilą pośliznął się, spadł do wody i pociągnął Lilę za sobą. Tym razem przemoczyła kompletnie obydwa buty, a ja nie mam więcej zapasowych skarpetek. Trudno, musi iść w mokrych tą ostatnią godzinę.


Po 17:00 dochodzimy do busa. Kierowca zabiera jeszcze jakiegoś gościa i wracamy do Mestii. Po drodze gram z Lilą w kalambury, ale hasła, które wymyśla, nie są łatwe ani proste (np. "Mami, jak długi język ma wąż?").

Przyjeżdżamy w sam raz by się przebrać i iść na kolację do restauracji Laila przy samym rynku. Próbowaliśmy się tam dostać już dwa razy, widząc spore porcje i dużą ilość klientów, ale za każdym razem nie było wolnych stolików. W końcu więc na dziś zarezerwowaliśmy stolik - tym razem mamy pewne miejsce. Restaurację polecamy - jest tanio, smacznie, porcje nie są małe. Kilka rzeczy nas zaskakuje, np. zamawiam sernik, który okazuje się być zmielonym z cukrem twarożkiem podanym w pucharku. Cóż, może kucharze znają przepis, ale nie wiedzą, że to się piecze? Również sałatka owocowa składa się tylko z jabłek i kilku cząstek nektarynki. No ale to Gruzja, więc bierzemy pod uwagę, że standardy są troszkę inne i trzeba się dopasować do lokalnych zwyczajów. O 20:00 zbiera się zespół grający muzykę na żywo, więc grają, śpiewają i tańczą. Jutro też tu wrócimy.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (21)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zig
Zuzanna i Grzegorz Szopa
zwiedziła 14% świata (28 państw)
Zasoby: 384 wpisy384 50 komentarzy50 3077 zdjęć3077 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
11.11.2023 - 13.11.2023
 
 
22.05.2022 - 29.05.2022
 
 
29.01.2023 - 13.02.2023