Geoblog.pl    zig    Podróże    Gruzja 2019    Bez skrawka cienia
Zwiń mapę
2019
15
sie

Bez skrawka cienia

 
Gruzja
Gruzja, Dolina Truso
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2628 km
 
Już o 8:30 siedzimy w samochodzie z naszym taksówkarzem. Mamy dość tłustego Chachapuri, blinów i parówek, więc bierzemy dziś ze sobą tylko jabłka, jogurty, picie i jakieś ciastka.
Do doliny jedziemy jakieś pół godzinki.

Kierowca zostawia nas przy mostku, do którego dojeżdża większość samochodów i umawiamy się z nim na za 7 godzin. Podobno normalnie przejście całej doliny zajmuje 6 godzin, ale bierzemy poprawkę na Lilę.

Część samochodów jedzie dalej i przejeżdża część doliny Truso lub jej całość, potrzebny jest do tego jednak samochód na wyższym zawieszeniu (bo droga jest bita) i zignorowanie kilku zakazów wjazdu samochodom.
My tradycyjnie idziemy na nogach.

Pierwsze cztery kilometry to droga przez wąwóz, w dole szumi rzeka, a po bokach mamy góry. Dopiero po tym czasie otwiera się przed nami Dolina Truso. Rozległa i kolorowa. Przez jej środek płynie rzeka, po bokach dołączają do niej liczne strumienie. Woda wypłukuje ze skał przeróżne minerały, zabarwiając dolinę na kolor biały oraz rdzawo-brązowy. Idąc więc przez dolinę poza kolorowymi naciekami i pomarańczowymi rzeczkami możemy zobaczyć mineralne jeziorka, dwie opuszczone osady Ketrisi i Abano, z których zostały właściwie ruiny, oraz działający chyba współczesny klasztor. Na końcu doliny jest kontrolny punkt wojskowy, nad którym górują ruiny twierdzy Zakagori.

Kolejny dzień mamy upał, a w dolinie nie ma nawet pół grama cienia, żadnego drzewa. Przy ruinach wiosek znajdujemy może 3 skrawki cienia w pokrzywach, okupowane już przez krowy albo psy. Idziemy więc ponad 3 godziny w pełnym słońcu, tyle, że tym razem mamy zapas picia. W końcu przy klasztorze tata z Lilą stwierdzają, że nie mają ochoty iść dalej i wykładają się na wyschniętej trawie.
Ja chcę jeszcze dojść do twierdzy, bo już ją widać i wydaje się być dość blisko. Przepakowujemy więc plecaki, zostawiamy tacie i Lili zapas soków i jedzenia, a my z Grześkiem szybkim krokiem idziemy przez Abano do twierdzy.
Całą drogę tradycyjnie pokrywa gruba warstwa pyłu i kurzu, którego tumany wzniecają samochody za każdym razem, gdy nas mijają. Ale widoki ciągle ładne. W ciągu pół godziny docieramy do twierdzy. Dzięki temu, że jest na wzgórzu, roztacza się z niej ładny widok na Dolinę Truso. Wieje też tam przyjemny wiaterek, którego nie czuć niżej. Obchodzimy twierdzę wzdłuż i wszerz, zresztą nie jest zbyt wielka. Patrzymy jeszcze z góry na niewielki posterunek wojskowy i zasieki, które bez trudu można obejść.

Chcemy dogonić tatę i Lilę, którzy mieli po pół godzinie zebrać się w drogę powrotną, więc szybkim krokiem przemierzamy znów całą dolinę. O tej porze turystów jest już więcej, szczególnie w okolicy jeziorek mineralnych. Zauważamy też, że po drugiej stronie rzeki, po stronie jeziorek, wzdłuż doliny biegnie inna ścieżka, a nie ta szeroka zapylona droga, którą my idziemy. Myślę, że ta ścieżka to ciekawsza opcja przejścia doliny, ale prowadzi ona tylko do jeziorek. Dalej już trzeba iść tą główną drogą.

Powrót tradycyjnie mija nam o wiele szybciej niż droga tam, a Lilę z tatą doganiamy dopiero u wyjścia z kanionu, na samym końcu trasy. Naszego kierowcy jeszcze nie ma, więc myjemy w lodowatym, górskim strumieniu nasze buty i nogi pokryte kurzem do kolan, a potem rozkładamy się na łące.

Osobom idącym w taką pogodę do Truso polecam wziąć jakąś ochronę przed słońcem, nawet może to być parasol, byle dawało trochę cienia. No i posmarować się grubą warstwą kremu z filtrem.

Nasz kierowca przyjeżdża i na początek potrąca lekko dziewczynę stojącą na parkingu. Nie widział jej, jak cofał samochód. Gdy wsiadamy szybko okazuje się, że już coś wypił, gdyż wyraźnie czujemy aromat wina, a i manewry które wykonuje na drodze nie dają nam poczucia bezpieczeństwa. Prosimy go więc, żeby nas wysadził zaraz po wjechaniu do Stepancmidy. Pod guest house idziemy sami. Jeszcze raz opłukujemy nogi z kurzu, odpoczywamy trochę, gramy kilka partyjek w karty i idziemy na kolację. Tym razem trafiamy do kawiarni, gdzie jest ciekawe menu, natomiast nie ma dostępnych połowy potraw z tego menu. Kelnerka bardzo szybko bierze od nas zamówienie, ale na jego realizację czekamy 1.5 godziny. Już wiemy, że nie jesteśmy fanami gruzińskiego kebaba (zmielone mięso zawinięte w naleśnik bez smaku), za to Lila polubiła chinkali z ziemniakami i serem.

Potem tata z Grześkiem idą jeszcze do sklepu, a ja z Lilą wracamy do guest house’a. Akurat w momencie, jak wchodzimy do łazienki się umyć, gaśnie światło. Nie ma prądu – w całym mieście. Nie pierwszy zresztą raz, odkąd tu jesteśmy. Takie przerwy w dostawie prądu zdarzają nam się tu prawie codziennie. Lila próbuje uzyskać moją zgodę na pójście spać bez prysznica, ale po dzisiejszym dniu, litrach wylanego potu i kilogramach przyklejonego kurzu, nie ma takiej możliwości. Niestety bez prądu nie mamy też ciepłej wody. Czekamy więc. Prąd kilkukrotnie wraca, ale na chwilę. Dopiero po jakiejś godzinie jest na tyle długo, że udaje nam się szybko, aczkolwiek z przerwami, umyć.
Uroki Gruzji.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (16)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zig
Zuzanna i Grzegorz Szopa
zwiedziła 14% świata (28 państw)
Zasoby: 384 wpisy384 50 komentarzy50 3077 zdjęć3077 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
11.11.2023 - 13.11.2023
 
 
22.05.2022 - 29.05.2022
 
 
29.01.2023 - 13.02.2023