Wczoraj wieczór Grzesiek z Wojtkiem wrócili ze swojej wycieczki w Pireneje, 3 dni przed planowanym czasem.
Dzisiejszy dzień spędzamy więc na lajcie - wysypiamy się, jemy niespieszne śniadanie i chodzimy po okolicy, bo Grzesiek nie miał jeszcze okazji jej zobaczyć.
Idziemy też na obiad "w stylu hiszpańskim", jednak tym razem nas nie zachwyca - mimo tego, że zjadłam fideua de marisco (podsmażany makaron z owocami morza), rybę (ale bardzo cieniutki plaster) i sałatkę owocową (a w praktyce kawałek arbuza), to wychodzę z restauracji głodna. Pomimo tego, że w kwestii wystroju biła wczorajszą małą restauracyjkę na głowę, jakość potraw nie była wysoka.
Późnym popołudniem idę z Grześkiem na dłuższy spacer, promenadą, na plażę przy kasynie, pełną młodzieży oraz głośnej muzyki, a potem w stronę La Barceloneta. Obchodzimy Parc de la Ciutadella i wracamy.
Tak spokojnie i leniwie spędzamy dzień na dzieleniu się wrażeniami z ostatniego tygodnia.