Dziś jest nasz ostatni dzień w Barcelonie, więc stawiamy na maksymalny relaks i plażing.
Idziemy tym razem na inną plażę, bardziej na lewo, gdzie jest mniej dzieci, trochę spokojniej. Woda dzisiaj na szczęście jest bardzo czysta i ciepła, więc sporo czasu spędzamy z Lilą w wodzie rzucając do siebie muszelkami.
Odpoczywamy, opalamy się, moczymy i dobrze bawimy :)
Wieczorem idziemy jeszcze zobaczyć Palau Guell, a potem razem z naszymi gospodarzami na kolację w pobliżu Placu Katalońskiego. Tam w końcu jem paellę - typowo hiszpańskie danie, którego chciałam spróbować, popijając ją sangrią. Paella to ryż z owocami morza, tradycyjnie potrawa ta ma czarny kolor i wygląda mało apetycznie, to taki trochę posiłek ubogich. Pomysł na danie zrodził się z potrzeby szybkiego przyrządzania pożywnego posiłku, który zaspokoiłby potrzeby rolników i pasterzy wracających do domu późnym popołudniem. Ważne były także składniki, które musiały być ogólnodostępne i stosunkowo tanie na danym obszarze.
W smaku jak dla mnie nie jest rewelacyjna - zjadłam, ale więcej nie zamówię.
Grzesiek wciąga ośmiornicę, a Lila - a jakże - kurczaka.
Wracamy przez ruchliwą La Rambla oraz dzielnicę Barri Gotic, kupując po drodze po raz ostatni empanadas, tym razem na ostro.
W mieszkaniu czeka nas pakowanie, poprzedzone usuwaniem piasku z wszelkich elementów odzieży, które są nim bogato okraszone po ostatnich dwóch dniach.