7.12.2008
Przylecielismy do Bangkoku strasznie zmeczeni - 10 godzin lotu. Ale lot byl spokojny, jedzenie bardzo dobre. No i mielismy zapas sudoku :)
Lotnisko w Bangkoku dziala normalnie. Strajki, blokady i demonstracje na lotniskach organizowane przez zwolennikow obalenia obecnego premiera juz sie zakonczyly i lotnisko dziala normalnie od kilku dni.
Na lotnisku szybko wymieniamy pieniadze (przelicznik walutowy to 1$=34.5B) i udajemy się do centrum miasta.Można jechać autokarem ( 150 bat od osoby) lub taksowka 450B + 90B oplata za przejazd autostradami. Dla nas bardziej oplacala sie opcja nr. 2 poniewaz jechalismy w cztery osoby, wyjazd byl odrazu i taksowkarz bez problemow zawiozl nas do wskazanego miejsca.
Na lotnisku w Moskwie spotkalismy znajomych ktorzy dali nam namiary na fajny,czysty,bezpieczny i tani nocleg w Bangkoku -
Bella Bella Riverview, 6 Soi Samsen 3, tel 66 02 6288077, Bella_Bella_Riverview@hotmail.com
Za pokoj dwusobowy z lazienka 300 B ( poodobno jest ciela woda), a za pokoj z lazienka na korytarzu 220 B i nie ma cieplej wody, ale jest tak goraco ze zimna nam w zupelnosci wystarcza.
Po zalokowaniu sie w pokojach i wzieciu upragnionego prysznica wyruszylismy na miasto. Poszlismy w strone Khao San - najbardziej turystycznej ulicy miasta. Jak na Bangkog to turystow jest nieiwelu. Spodziewalismy sie tu tlumow i turystow oczywiscie jest troche, ale nie jakos zatrwazajaco duzo. Moze to wina tych strajkow na lotnisku? Podobno przez nie wiele osob anulowalo bilety.
Na Khao san zastajemy mase straganow, zachodnia muzyka i McDonald - nic ciekawego. Poszlismy wiec dalej - najpierw w strone targow z lokalnym jedzeniem: "ryz w wersji nieostrej z kurczakiem" byl dla nas bardzo ostry, ale pyszny, za to "ryz na ostro z jakims miesem" byl tak ostry ze nie dalo sie go zjesc, a mieso - no coz - Lukasz utrzymuje ze to byl pies lub cos podobnego... Mala porcja 10B - zjedlismy po dwie!
Potem poszlismy w strone Palacu Krolewskiego, przed ktorym rozciagalo sie pole powbijanych latawcow, ktore mozna bylo kupic i puszczac. Kolorowy, niesamowity taniec bibul z wiatrem! W ogole caly Bangkok jest bardzo kolorowy.
Chcielismy zobaczyc Palac z bliska ale po drodze spotkalismy jakiegos Tajlandczyka, ktory nam powidzial ze dzis maja specjalne swieto w Bangkoku, w zwiazku z czym wstep do wielu miejsc jest darmowy, a tuk-tuk (taki motorek z przyczepa dla pasazerow, cos jak glosna, zmotoryzowana riksza) zabierze nas w te miejsca za 20B. I jeszcze zatrzymal nam odpowiednie tuk-tuki, a potem probowal nauczyc paru tajskich slow:) Bezinteresownie. Kilka juz razy ludzie zaczepiali nas tu na ulicy i oferowali np informacje - bez zadnych nalegan na napiwki czy inna zaplate. To milo :)
W kazdym razie wsiedlismy w tuk-tuki (dwa rozne), a kierowcy z obledem w oczach scigali sie ulicami by dowiezc nas do bardzo oddalonych od siebie Watow - buddyjskich Swiatyn. Pierwsze widzielismy Wat ze Starozytnym Budda (Ancient Budda), potem Stojacego Budde - imponujacy, 15-to metrowy pozlacany pomnik, a na koniec wdrapalismy sie na Zlota Gore - wzgorze zwienczone pozlacana kopula - rewelacyjny punkt widokowy na Bangkok. Po drodze musielismy oczywiscie wstapic do dwoch sklepow z jedwabiem i jednego biura turystycznego, jako ze kierowcy tuk-tukow maja prowizje z przyprowadzanych tam turystow - i po prostu nas tam zawiezli. Na koniec gdy zeszlismy z Golden Mountain okazalo sie, ze nasze tuk-tuki odjechaly, bo kierowcy pojechali po zmiennikow - skonczyli swoja zmiane. Wiec nawet nie mielismy jak im zaplacic i w sumie prawie 2 godziny jezdzilismy po miescie za darmo.
Juz na nogach wrocilismy do naszego guest house'u, po drodze podziwiajac niesamowity zachod slonca (akurat bylismy w tym momencie znow w okolicy Palacu), spotegowany tysiacami lampek rozwieszonych na drzewach.
Z ciekawostek - widzialam dzis pierwszy raz w zyciu naturalnie rosnace storczyki - fioltowe, biale i pomaranczowe porastaly konary jakiegos drzewa, stojacego na samym srodku ruchliwego skrzyzowania. Niesamowity widok.
Mały problem jest tylko z jedzeniem "do pokoju". Z supermarketow jest tu tylko "7 eleven", bylismy w kilku i wybor jest dosc ubogi: pieczywo tylko tostowe, kilka drozdzowek, 2 jogurty, parowki, ryby w puszkach, jakies chrupki, woda i piwo. Tajlandczycy chyba preferuja jedzenie z ulicznych straganow, w stylu noodli i ryzu z dodatkami, albo jakiegos niezidentyfikowanego blizej miesa na szaszlykach - wiec pewnie to nas czeka przez najblizsze 2 tygodnie. Ale jest to jedzenie dosc dobre i bardzo tanie, wiec sie jakos nie martwimy. W koncu Tajowie jakos tym zyja, no nie?
8.12.2008
Dzis mielismy naprawde obfity w zwiedzanie dzien. Z samego rana poszlismy do Palacu Krolewskiego (Grand Palace, wstep 300B). Jest ogromny i niesamowity. Sklada sie z kompleksu budynkow zajmujacych powierzchnie kilku hektarow. Zobaczylismy swiatynie, sale tronowe, pomieszczenia recepcyjne i ogrody - wszystko buddyjskim zwyczajem zlocone, kolorowe, wszystkiego strzega bostwa i demony, z kazdego kata wyglada posazek Buddy. Do swiatyn oczywiscie mozna wchodzic tylko boso, a w calym kompleksie nalezy byc "odpowiednio ubranym", czyli miec zakryte ramiona i kolana. Upal przeokropny, wiec gotowalismy sie troche w naszych bluzach/koszulach i spodniach, ale warto bylo. Palac jest naprawde niesamowity. Stupy sa oblozone milionami kawalkow kolorowych szkielek, ze scian wygladaja postacie z mitologii azjatyckiej, dachy blyszcza zlotem, jest pieknie. Spedzilismy tam kilka ladnych godzin.
Potem poszlismy do pobliskiej Swiatyni Przenajswietszego Buddy (Wat of Emarald Buddha) i Swiayni Lezacego Buddy (Wat Pho). W Wat Pho jest ogromny, pozlacany posag Buddy, ktory wypelnia cala swiatynie i miejsca jest wlasciwie tylko tyle, zeby moc sie przespacerowac wokol niego. Same stopy Buddy, ze swietymi inskrypcjami inkrustowanymi na podeszwach, maja z 2 metry wysokosci.
Nastepnie Chinatown. Tu sie oczywiscie zgubilismy krazac waskimi uliczkami, posrod straganow z przeroznymi bibelotami i skosnookimi osobami, ktorzy zdecydowania roznia sie od Tajlandczykow kolorem skory i rysami twarzy. Szukalismy ulicy na ktorej jest targ kwiatowy, ale pomimo map jakie mielismy i pytania o droge tuzina ludzi - nie znalezlismy jej. To bylo do przewidzenia... ;)
Do guest house'u wrocilismy lodzia. Rejs po Mekongu o zachodzie slonca jest naprawde przyjemna przejazdzka. Mijamy oswietlone na czerwono zachodzacym sloncem waty, wiezowce i slumsy - wszystko zmieszane ze soba azjatyckim zwyczajem, bogaci z biednymi, turysci z lokalnymi, zapachy z restauracji ze smrodami ulicy, szarosc i marnota rozpadajacych sie szop w ktorych mieszkaja ubodzy ze szklana strzelistoscia centrow handlowych i bankow. Taki wlasnie jest Bangkok.
9.12.2008
Wstalismy bardzo wczesnie, zeby na 7.00 byc w Lumpini Park - w ktorm Tajowie zwykli rano cwiczyc i spotykac sie z przyjaciolmi. W wiekszosci sa to ludzie starsi, a poza joggingiem i cwiczeniami w prymitywnej silownia na swiezym powietrzu wielu z nich cwiczy przerozne sztuki walki, poczawszy od Tai Chi, przez Kung Fu, na walkch z mieczem skonczywszy. Zuza oczywiscie przylaczyla sie do pierwszej grupy Tai Chi jaka spotkalismy, probujac z pomoca starszych Tajek odzyskac wewnetrzna rownowage poprzez wykonywanie szeregu figur - kto slyszal o Tai Chi ten wie o co chodzi. Troche pozniej w jednej z altanek przylaczylismy sie do kilku osob tanczacych cha che - dalismy im pokaz naszych umiejetnosci, a Zuza zatanczyla z nauczycielem tanca - starszym rozesmianym panem z ktorym dogadywalismy sie na migi. Jeszcze krotki spacerek po parku, sniadanko kupione na straganie przy bramie parku i juz idziemy na skytrain - pociag jadacypo wiaduktach ponad ulicami miasta, z ktorego podziwialimy panorame Bangkoku.
Wysiadamy przy Pomniku Zwyciestwa - Victory Monument, ktory stoi posrodku ruchliwego ronda. Jakies 2km spacerku i juz jestesmy w Dusit Park. Jest naprawde goraco, w oklicach 35 stopni C. Dobrze ze plecaki mamy wyladowane woda, bo bez tego bysmy padli juz kolo poludnia. Park jest sliczny, bardzo malowniczy. Do wszystkich zabytkow jakie sie tam znajduja mozna wejsc na ten sam bilet co do Palacu Krolewskiego. Mozna tam odwiedzic Throne Hall - rewelacyjna wystawa darow krolewskich wykonanych ze zlota, srebra i kamieni szlachetnych. Takiego przepychu klejnotow i jednoczesnie tak misternie wykonanej roboty nie wiedzialam nigdy w zyciu. Bo do darow naleza np miniatura statku (jakies 1,5m dlugosci), lektyka czy tron, wszystko wykonane ze zlota, zdobione w taki sposob, ze wszystko wyglada jakby bylo uszyte z koronki. Rewelacja!
W parku odwiedzilismy tez Vinamek Mansion - dom w calosci zrobiony z drewna tekowego, ktory sluzyl jako rezydencja dla jakiegos ksiecia. Po domu oprowadza przewodnik, zwiedza sie go 40min. Jednak angielski naszej przewodniczki byl tak trudny do zrozumienia przez jej silny azjatycki akcent, ze my urwalismy sie z grupy i zwiedzilismy dom na wlasna reke. Jest piekny w srodku, umeblowany antykami.
Do guest house'u wracamy tuk tukiem - za darmo, za to wchodzimy do sklepu z jedwabiem i drugiego z bizuteria, udajac ze chcemy cos kupic. Kierowcy tuk tukow maja prowizje od kazdej osoby jaka przyprowadza, wiec przejazdzka w zamian za odwiedzenie jakiegos sklepu jest innym sposobem na tanie podrozowanie po Bangkoku :)
Dzien zakonczylismy w restauracji tajskiej, w ktorej za 99B zamawia sie hot pot, czyli specjalne naczynie z goraco woda, na ktore kladzie sie kawalki surowego miesa, wsadza sie warzywa do wody i tak gotuje wlasne potrawy. Poza tym w cenie sa inne gotowe potrawy, jak ryz w roznych wariacjach, ktore mozna jesc do woli. Oj, najedlismy sie...