Z Bangkoku wyjechalismy o 8.20 pociagiem 3 klasy - czyli najtanszym, za 20B. Oczywiscie gdy podeszlismy do kasy to Pani Kasjerka krzyknela nam cene 980B za 4 osoby, ale Agatce na ta wiadomosc tak nisko opadla szczeka, ze powiedziala tylko: "ale my chcemy taki najtanszy! najtanszy!". Podroz do Ayutthay'i trwala ok 1.5 godziny. Stacja pciagow jest w Ayutthaya'i po jednej stronie rzeki, a wszystkie zabytki sa po drugiej, wiec wzielismy prom na ta "druga" (4B od osoby) i zaczelismy szukac noclegu. Wspanialy zmysl trapera moj i Agatki zaprowadzil nas do 'Tony's Place' 12/18 SOI.8 Nareasuan Road, Horrattinachai. Swietne miejsce, troche w stylu naszych schronisk. Pokoj dwuosobowy z lazienka na korytarzu - 200B.
Miasto generalnoe jest pelne kanalow, smierdzace i biedne. Troche to dziwne biorac pod uwage, ze Ayutthaya to dawna stolica Tajlandii.
Wypozyczamy rowery ( 30B za dobe za jeden) i jedziemy do XIV-wiecznego komleksu Watow - dawnego centrum stolicy.
Kompleks sklada sie z kilku oddzielnych czesci, wstep jest platny do czterech z nich, wszedzie 50B. Wchodzimy najpierw do Wat Ratchaburana - niesamowite ruiny, kiedys musialo tu byc pieknie. Wdrapujemy sie na szczyt jednej ze stu i podziwiamy z niego okolice. Upal spedza nas na dol.
Pozostale czesci kompleksu objezdzamy naokolo na rowerach: Wat Maha That, Wat Phra Ram - mury sa niskie wiec wlasciewie z ulicy widzimy wszystko co jest do zobaczenia. Wchodzimy jeszcze do Wat Phrasi Sanpet - przepiekny, stwierdzamy ze musimy tu wrocic o zachodzie slonca.
Po drodze spotykamy grupe sloni (wraz z pasazerami na grzbietach) - oczywiscie jak glupki drzemy sie: Slonie! Slonie!, pedzimy za nimi na rowerach, a potem glaszczemy je po trabach, zdziwieni jak bardzo sa owlosione :)
Jedziemy jeszcze zobaczyc lezacego Budde w Wat Lokayasutharam odzianego w zimowe, dlugie, zolte szaty - ma chyba 25m dlugosci, oraz kilka innych Watow i posagow Buddy m.in. Wat Warachettharan. Natykamy sie jeszcze na jakies buddyjskie swieto w Wat Thammikarat, gdzie mamy okazje posluchac buddyjskiej muzyki i podgladnac ich obrzedy.
Zmeczeni upalem wracamy na obiad do guest house'u. Caly czas jezdzimy na rowerach. Z racji odleglosci (jest to srednio duze miasto) jest to najlepszy srodek transportu.
Na zachod slonca jedziemy do Phra Ram Park, z klimatycznymi jeziorkami i mostkami. Po zmroku wracamy do Wat Phrasi Sanpet gdy wlaczone sa swiatla podswietlajace ruiny - calosc robi niesamowite, mistyczne wrazenie.
Wracajac trafiamy na probe generalna przedstawienia typu swiatlo-dzwiek, z historii Ayutthaha'i, ktore ma odbyc sie jutro. Widzimy walki sloni, tajskie tance, rekontrukcje batalii itd. W zyciu nie widzialam czegos takiego... Jest niesamowicie! Szkoda ze u nas w ten sposob nie ucza historii.