Jedziemy na wycieczke po okolicznych wyspach, a jest ich 4 (450B bilet).
Zaczynamy o 9.00 wskakujac do long-tail boat. Jest to lodz napedzana silnikiem, z dlugim palem zakonczonym motorkiem, sluzacym do sterowania lodzia. Docieramy do pierwszej wyspy - Chicken island (Wyspa Kurczaka), ktora swoja nazwe zawdziecza skalom uformowanym tak ze wygladaja jak kurczak z wyciagnieta szyja. I w koncu mamy to, czego oczekiwalismy po poludniowej Tajlandii: bielusienki piasek, malpy skaczace po drzewach, woda w morzu tak przezroczysta, ze widac pojedyncze ziarna piasku na dnie. Cudnie! Jeszcze przed dotarciem do drugiej wyspy zatrzymujemy sie na snorkelling – nurkowanie z rurkami. Rafy koralowe i ryby tropikalne maja wprost bajeczne kolory, ryby podplywaja do nas i otaczaja calymi lawicami. Co chwila krztusimy sie woda, gdy z twarza zanurzona w morzu krzyczymy: o! wow! Popatrz tam! Druga i trzecia wyspa (niestety juz nie pamietam nazw) sa ze soba polaczone waskim przesmykiem piasku, ktory jest zalewany w czasie przyplywu. Podczas odplywu mozna nim spokojnie przejsc - z daleka wyglada to tak jakby ludzie chodzili po wodzie miedzy wyspami :) I tak plywamy od wyspy do wyspy, w miedzyczasie zatrzymujac sie kilka razy na nurkowanie i smarujac sie obficie kremem z filtrami. Slonce jest bardzo silne, a Grzesia juz wczoraj mocno chwycilo, tak ze dzis nawet nie sciaga z siebie koszulki zeby sie nie poparzyc. Na ostatniej z wysp jemy pyszny lunch: ryz z kurczakiem i warzywami smazone z chili. Kolo nas biegaja malpy, ale przewodnik ostrzegl nas zeby ich nie karmic, bo gryza. Idziemy wiec na spokojniejsza czesc plazy, z zamiarem poopalania sie. Niestety na tym skwarze nie da sie wytrzymac dluzej niz 15 minut! Szybko wiec wskakujemy do morza, a potem do cienia. Turystki odziane w skape bikini, tudziez topless, kontrastuja z ubranymi od stop do glow muzulmankami. Im bardziej na poludnie Tajlandii tym wiecej muzulmanow. Dlatego nie nalezy tu chodzic rozneglizowanym poza plaza. Zreszta my bysmy sie na to nie zdecydowali - po godzinie bylibysmy spaleni na wegielki!
Poznym popoludniem wracamy do naszych namiotow. Szybki "prysznic" i idziemy na kolacje do jednej z wielu knajpek przy plazy. Stwierdzilismy, ze teraz za kazdym razem bedziemy zamawiac cos innego, zeby sprobowac tylu azjatyckich potraw ile sie da. Tym razem padlo na omlet nadziewany makaronem noodle przyrzadzony po tajsku, czyli smazony z kurczakiem i warzywami, w sosie chyba ostrygowym, doprawiony na ostro (stuffed omlet with pad thai). Zamowilismy tez smazony ryz w ananasie, ale zamiast tego dostajemy ryz z ananasem. Tez dobre :) W ogole fried rice, czyli ryz smazony z warzywami, jajkiem i zazwyczaj kawalkami kurczaka jest podstawa zywienia azjatow. Na spolke z zupkami noodle - tlustymi, bez smaku, za to z duza iloscia trawt cytrynowej, do ktorych nie moglismy sie przekonac do konca podrozy.
O zachodzie slonca Grzes ma mozliwosc zagrania na plazy z miejscowymi w tutejsza pilke, pleciona z trzciny czy bambusa. Jest tak twarda, ze rani mu nogi, ale wytrzymuje do konca gry by nie pokazac miejscowym, ze jest mieczak ;)
Noc jest nieprzespana, bo na drugim koncu plazy odbywa sie koncert reagge, a nasze namioty nie maja zbyt dzwiekoszczelnych scian. Dopiero po trzeciej nad ranem szum fal i wiatru ukolysal nas do snu.