Zaraz za rogiem uliczki przy ktorej mamy pokoj jest przystan malych lodzi. Mozna stamtad przeplynac w ciagu 5 minut na siostrzana wyspe: Ko Lante Noi (50B). Zazwyczaj miejscowi podrzucaja turytow plynac w linii prostej na drugi brzeg, ale my poprosilismy, aby nas podwiezli kilkaset metrow dalej. Cala Lanta Noi jest otoczona przepiekna, dluga, szeroka plaza, wiec gdziekolwiek bysmy nie wysiedli tam bedzie dobrze. Nasz mily Taj podrzuca nas bez problemu (zostawiamy mu 120B) i wysiadamy na cudownej plazy, totalnie bezludnej, ciagnacej sie kilometrami. Nawet piasek jest tu dziwny, bo nie zadeptany przez czlowieka: ma taka konsystencje jak swiezy snieg, ktory przymrz na mrozie - zapada sie lekko pod stopami. Jestesmy sami, wiec rozbieramy sie do nga i biegamy po plazy. Przy okazji zbieramy muszle, a sa ich tm tysiace! Piekne, wielkie konchy z kolcami, ogragle zawijasy i podlyzne swiderki, plaskie ostrygi i wiele innych. W ciagu kiku minut mamy cala torbe muszli. Nie mozemy ich wszystkich wziac ze soba, wiec rozkladamy sie na piasku i wybieramy najladniejsze. W dwoch sa kraby, wiec Grzes je wywabia (lepiej nie pytajcie "jak?"), ale daje im nowe muszle, do ktorych szybko sie wslizguja. Znajdujemy tez ogromna, ale niezywa juz meduze lezaca przy brzegu, zywa rozgwiazde i kilka innych smiesznych stworzen. Uwaga dla plywajacych: te szare plamy piasku na dnie morza, niedaleko brzegu, to zakopane w piachu meduzy...Bylismy ciekawi co to i sprawdzilismy :) Ukladamy sie w cieniu drzew, bo na takim sloncu nie da sie dlugo wytrzymac. Co chwile wskakujemy do cieplego morza, az w koncu po paru godzinach stwierdzamy, ze najwyzsza pora wracac. Zaczal sie odplyw i moze cofnelo sie kilkanascie metrow odkrywajac przymulone dno. I wtedy wlasnie zaczeli sie schodzic miejscowi z drewnianymi deseczkami w jednej rece i wiaderkami w drugiej, i przeczesywac deseczkami to dno. Po chwili rozmowy na migi zorientowalismy sie, ze tak szukaja ostryg. Przy okazji jak znajda cos innego (np meduzy) to tez tym nie pogardza. Tu zagadka: po co im meduzy? Jak ktos wie to prosze o odpowiedz, bo ja nie mam pojecia. Przeciez tego sie nie je...Chwilke szukamy z nimi ostryg, ale w koncu slonce tak nam doskwiera, ze decydujemy sie wracac do pokoju. Widzimy jeszcze, jak odplyw odslonil sliczna piaszczysta wysepke kilkadziesiat metrow od brzegu. Brakuje nam tylko palmy na jej srodku :)
Wracamy do pokoju, bierzemy prysznic i idziemy na lokalny targ. Sprzedaja tam wszystko: od koszulek (glownie z motywem liscia marihuany), przez wyroby z muszelek, az do lokalnych smakolykow. Tym razem probujemy ciasta biszkoptowego wypelnionego roznym nadzieniem: jedno jest z sezamem i syropem, drugie z ryzem i slodkim syropem, a trzecie z niezidentyfikowana blizej rozowa slodka pasta. Bardzo dobre! Platamy sie tak jeszcze chwile, kupujemy sobie nowe japonki (bo nasze juz sie do niczego nie nadaja) i idziemy spac. Jutro czeka nas dluuuga podroz.